Mojemu Asowi kończy się powoli mutacja. Jednak barwa głosu i specyficzna monotonna wypowiedź sprawiają, że kiedy coś do mnie mówi, zwłaszcza, gdy jest to prośba, to mam wrażenie, że mówi tonem „nie znoszącym sprzeciwu”, co natychmiast wyzwala u mnie reakcję alarmu, czyli złości. W związku z tym cały czas muszę doprowadzać siebie i męża do porządku, powtarzając sobie, że to przecież ZA. Czasem nawet pytam o to syna, czy mnie prosi czy żąda, bo nie zawsze jestem pewna. Samo pytanie jednak wyzwala u niego znak zapytania, więc cały czas pracujemy nad komunikacją.
Przez ostatnie lata nauczyłam się doprecyzowywać swoje wypowiedzi, zanim się wkurzę, nauczyłam się dawać sobie kilka sekund na zastanowienie, czy warto – czasem jest to bardzo trudne, bo emocje wiadomo, są bardzo silne, ale mimo wszystko warto zadać sobie ten trud poczekania, czy sprecyzowania intencji.
Bardzo bym chciała, żeby wychodząc z domu, Młody umiał właściwie interpretować intencje innych ludzi oraz komunikować się tak, aby wyzwalać adekwatne reakcje otoczenia.
A na razie praca u podstaw, od lat.
-Mamo, jeść! – komunikuje Młody basem.
-To znaczy? – pytam spokojnie.
-Zrób mi kolację. – Odpowiada Młody równie spokojnie, acz na tyle stanowczo, że czuję, jak własny bunt oplata ciasno moją wolę.
-Dzisiaj musisz sam sobie zrobić, dobrze? Jestem chora i leżę w łóżku, jak widzisz.
-To nie możesz wstać i mi zrobić?
-Nie, bo jestem chora. Poza tym mogę was zarazić. To raczej ty mógłbyś zrobić mi kolację, byłoby mi bardzo miło. No i jesteś na tyle duży, że naprawdę sam sobie świetnie poradzisz.
Młody bardzo nie lubi szykować jedzenia.
-To może lepiej zrobię ci herbatę, mamo?- zaskakuje mnie. Głos jest tak samo monotonny.
-Bardzo chętnie się napiję – odpowiadam – zrobiona przez ciebie będzie przepyszna.
Do herbaty dostałam jeszcze marcepanowe Merci.
Jest nadzieja, że może kiedyś doczekam się jeszcze kolacji:)