Dziś jeszcze w domu, mam nadzieję, że jutro Młody już pójdzie do szkoły. Starszak tez poległ, nawet ciut gorzej z nim niż z Asem. Teraz czekam jeszcze, aż polegnie mój mąż, który wczoraj na balkonie wieszał pranie w samych gaciach, a wicherek sobie w tym czasie hulał, że hej! Na samym końcu pewnie ja, bo przecież za tydzień wracam do pracy, więc trzeba zacząć od L4…
Tymczasem niemieckie słówka miło sobie powtórzyć wraz z Asem. Szkoda tylko, że on nie uważa, że to miłe. I potrzebne. I warto, naprawdę, na to czas poświęcić. Z chemią mam nadzieję większego problemu nie będzie. Lekcje nadrobiliśmy – ale nie chciał za nic do zeszytu zaległości przepisać, skserowałam po cichu dla siebie, zeszyty oddałam. Po południu zadanie z fizyki jeszcze mamy zrobić – a tu: dokończ obliczenia z zadania.
-Jakiego zadania?
-Tego, co je przepisałeś w sobotę – mówię z pięknym uśmiechem.
Konsternacja.
– Przepisałem tylko: lekcja i temat.
-Wiem, kochanie. A teraz wymyśl ciąg dalszy – cisza – I co? – patrzę na niego, bo pokłóciliśmy się o to w sobotę. Uważał, że notatki z lekcji są tylko dla chętnych. – Przepraszam, źle się wyraziłam: wymyśl wcześniejszą część, nie ciąg dalszy.
-Powiem pani, że mnie nie było i że zrobię to później – Młody jest wyraźnie zadowolony, że wpadł na pomysł.
-Ok, sam załatwiaj swoje sprawy. Ale umawiamy się tak, że nie przynosisz ani minusa, ani jedynki, ok?
-Ok.
No i dobrze, niech ogarnia. Lekcje mogę mu załatwić, jak leży z gorączką, ale cała reszta…poradzi sobie. Na razie osłabia go, jak ma się nauczyć czegoś, co jest napisane, a czego nie można wysłuchać i chyba tego na razie nie przeskoczę.
Coraz bliżej wakacji, skreślam poniedziałek :)))