W ten weekend chłopcy byli u taty. Podzielenie się weekendami z ich tatą, to niewątpliwie jeden z plusów rozwodu, ponieważ mam czas na pozbieranie sił, poleniuchowanie, naładowanie akumulatorów. A jeśli do tego dołączę jeszcze obecność mojego obecnego męża, to może to być naprawdę cudowny czas!
Fakt faktem, że zawsze tęsknię za dziećmi, choćby nie wiem jak było cudownie.
Przed pójściem do taty zakupiłam Młodemu kilka bluzek, dresów, kurtkę i polar. Z nadzieją, że trafiłam w rozmiar, bo wyrósł z większości rzeczy a do sklepu wyciągnąć się nie da. Nie trafiłam tylko z dwiema bluzkami. Jadę więc juto wymienić na mniejsze, ale udało mi się umówić z Młodym, że jeśli znów nie trafię, to jedzie ze mną na zakupy, choćby nie wiem, jak mu się nie chciało. Jest więc szansa, że będzie miał porządną kurtkę na zimę. I spodnie. I może nawet czapkę uda się jakąś odpowiednią znaleźć. Zdecydowanie nie lubię zmiany sezonu.
Przyszły tydzień zapowiada się w miarę spokojnie, bo tylko 3 sprawdziany i to takie, które w zasadzie nie powinny sprawić problemu: angielski, geografia i fizyka. No zobaczymy.
Tak sobie właśnie myślę, że dzień mi tak szybko minął, ale zważając na to, że zrobiłam dwa placki, mielone (dla Starszaka na jutro i dla męża, który dziś wyjeżdżał na tydzień), spaghetti dla Młodego na dziś i jutro, filety z kurczaka na dzisiejszy obiad (miało zostać dla męża, ale chłopcy wrąbali wszystko, jak tylko wrócili od taty), zupę dla męża na trzy dni, kanapki na drogę to właściwie mam prawo być zmęczona. Jeszcze trening sobie dziś zrobiłam, bo węże mnie oplotły i opuścić nie chcą, umiejscowiły się na brzuchu i trochę na plecach (nie wiem, czy znacie ten numer kabaretu Hrabi – mój ulubiony), tak więc węży nie lubię, to treningi trzeba zacząć. Placków nie tknęłam, ćwiczę silną wolę. A wołają z lodówki, oj wołają! Tak teraz sobie padłam – mąż wyjechał już, chłopcy wyciszeni, ja też. Pozostaje życzyć nam sobie dobrego tygodnia!
Dobrego tygodnia 🙂 Niby niewiele, a przecież takie to cenne gdy się spełnią. 🙂
I nawzajem:))