Od przedwczoraj strajkuję. W sensie, że nie sprzątam i nie gotuję. Nie chodzi o to, że nie mam czasu i to świetna wymówka, ale mam wrażenie, że jeśli ja albo mój mąż nic nie zrobimy, to młodzież może się potknąć o własne stojące skarpety i pójdzie dalej. Starszy czasem wyniesie śmieci i zmyje naczynia (w zmywarce) ale Młody jak nie poproszę, to nic nie zrobi.
No więc ponieważ zwykle nikt nas w tygodniu nie odwiedza, zrobiłam strajk. Rano miałam już lekki wstrząs jak weszłam do kuchni, Starszak sam wystawił sobie śmieci na korytarz i je wyniósł, ale z worka coś się lało i tego już nie umył. Pozostała więc przy samym wejściu wielka żółta plama.
Normalnie nie wyszłabym do pracy, gdybym nie ogarnęła mieszkania, przynajmniej nieco.
Tymczasem wzruszyłam ramionami, nogą przesunęłam pozostałe w domu buty dzieci i wyszłam zatrzaskując drzwi.
Wróciłam ok 17. Wyglądało jeszcze gorzej.
– Jestem! – krzyknęłam do Młodego, Starszak był jeszcze w szkole
– O, mama! A nie widziałaś Oli? – zapytał mnie Młody
-Jakiej Oli? – zdziwiłam się?
-Ode mnie z klasy, dopiero wyszła.
-Wpuściłeś ją tutaj???- zdumiałam się i poczułam lekki dyskomfort
-Tak, przeprosiłem za ten bałagan, powiedziała, że u niej w domu to jeszcze gorzej czasem wygląda…
I weź tu strajkuj. Zabieram się za sprzątanie. Wraz z młodzieżą.