Wczoraj miałam bardzo ciekawy dzień. Cudem nie przydepnęłam sobie języka. Jechałam do domu z pracy i właśnie oddawałam się marzeniom na temat, jak to sobie wieczorem klapnę na balkonie z książką w ręku, gdy zadzwonił mój mąż (mm). On też wracał, tyle że z Niemiec.
Wiózł ze sobą swoją klientkę (L), która bardzo chciała zobaczyć Wrocław, by potem spotkać się ze swoim przyjacielem z Białorusi w Zamościu. Owa klientka z resztą jest bardzo ciekawą osobą, ma z 70 lat i jest aktorką. Gra w teatrach ulicznych w pantomimie.
– Kochanie nie uwierzysz! – mm krzyknął mi do słuchawki na dzień dobry. Nastawiłam ucha – ten kolega, do którego jedzie L, powiedział jej, że do Zamościa z Wrocławia jedzie się z 10min taksówką! – zachichotał mm.
-To wcale nie jest zbyt śmieszne – odrzekłam przytomnie – przecież wy będziecie w Wro ok 21:00, to co ona zrobi?
Po drugiej stronie nastąpiła cisza.
-Przywieź ją do nas na nocleg – powiedziałam szybko – nie będzie spać na dworcu.
Tak się też stało. L przyjechała, buzia się jej nie zamykała. Starszak całkiem ładnie dawał sobie radę z językiem, mógł w końcu zabłysnąć swoim hobby, jakim jest ostatnio właśnie teatr. Natomiast As przepadł.
– A może on jest zły, że przyjechałam i zburzyłam mu porządek?- zapytała zmartwiona L, gdy zorientowała się, że As ciągle nie wyszedł ze swojego pokoju.
Chcąc nie chcąc próbowałam go nakłonić, by wyszedł, ale w żaden sposób to się nie udawało. W końcu obwieścił, że się wstydzi. Bo nie chce mówić po angielsku. No ok, wytłumaczyłam L o co chodzi i odpuściłyśmy sobie dalsze zabiegi i wyjście Asa z Nory. Dopiero w nocy natknęłam się na niego przypadkiem i nawet go wystraszyłam, bo myślał, że to L wyszła do łazienki. I że mu się chytry plan nie udał.
Szczerze mówiąc, zadziwił mnie tym wstydem. No ale cóż. Może następnym razem. Tymczasem coś mi się zdaje, że dzisiaj klapnę sobie z książką na balkonie….