Długo nie pisałam. Najpierw pandemia, wakacje, teraz rok szkolny…Życie mknie tak szybko, że ledwo za nim nadążam. Ale już jestem. Dziś będzie o moich emocjach, jako rodzica dziecka z depresją. Prawdopodobnie będzie to długi post, ponieważ uzbierało mi się trochę przez ten okres i chcę się z Wami tym podzielić.
Mam dwóch synów. Dziś będzie głównie o młodszym, który jest, podobnie jak starszy, fajny, mądry i logiczny. Ma 16 lat. Po hardcorowych latach wczesnego dzieciństwa nadszedł znacznie spokojniejszy, wydawałoby się, okres nastoletni. Nie chodzi mi o proces dojrzewania, bo tutaj pewnie prawie zawsze będziemy się zderzać z burzami hormonalnymi naszych dzieci, ale mam na myśli, że te kolejne lata zaowocowały tym, nad czym pracowaliśmy wcześniej. Nad dwiema najważniejszymi rzeczami: komunikacją i językiem miłości (w tym nad akceptacją). Chciałabym napisać też o uważności.
Do marca 2020 byłam mamą dwóch szczęśliwych nastolatków, ale nagle coś zaczęło się psuć u młodszego syna, autysty. Myślałam, że to przez pandemię, bo wiadomo, zmiany u naszych dzieci z reguły nie są akceptowane od razu, a pandemia to nie tylko zwykła zmiana, to zmiana podszyta m.in. paniką.
Widziałam, że stracił energię, miał problem ze wstawaniem, zasypiał notorycznie na lekcjach online. Gdy na niego patrzyłam, widziałam tylko smutek. Na moje pytania odpowiadał najczęściej: nie wiem. Nie pomagał w domu, na nic nie miał siły. Zaczął się na mnie złościć i zdarzało się, że nie rozmawialiśmy ze sobą zbyt miło.
I tu zatrzymajmy się na chwilę.
Co czuje rodzic w takiej sytuacji, szczególnie, gdy sam jest zmęczony swoimi sprawami? Jakie emocje budzi taki stan dziecka? Najczęściej idziemy stereotypowo, czujemy złość, niezrozumienie, brak akceptacji tego stanu rzeczy. Próbujemy zmusić dziecko do aktywności w różnoraki sposób. Ale to się nie udaje. Mało tego, nie widać absolutnie żadnej poprawy. Co słyszy dziecko będące w takim stanie?
– Weź się garść!
– W tyłku ci się poprzewracało!
– Ja tu haruję, a ty masz to w nosie!
– Popatrz na swoich rówieśników, weź z nich przykład, a ty tylko siedzisz i siedzisz!
– Albo to zrobisz, albo masz szlaban (wyłączam Internet, zabieram komórkę itd.)
Często, sami zmęczeni, budujemy mur, który potem bardzo ciężko przeskoczyć czy rozebrać. A to przecież nasze dziecko. Kochane do granic możliwości. Zupełnie inne od nas (a może czasem bardzo podobne?) i trudne w zrozumieniu.
Pamiętam jeden wieczór, w zasadzie noc, bo to było około pierwszej w nocy, gdy weszłam do pokoju syna bardzo rozzłoszczona, ponieważ prosiłam go wcześniej kilka razy, żeby posprzątał po sobie w salonie i poszedł spać. Salon był nietknięty, a w jego pokoju paliło się światło. Weszłam więc z impetem i już chciałam wylać swoją złość, gdy spojrzałam na jego twarz. Natychmiast moja intuicja podpowiedziała mi, że to nie jest dobry sposób na zareagowanie. Zamiast wrzasnąć zapytałam go, co się stało. Siedział tak strasznie nieszczęśliwy. Rozpłakał się. Płakał i płakał a ja go przytulałam i kołysałam w ramionach, jak malutkie dziecko. Nie był w stanie powiedzieć, o co chodzi. Umówiliśmy się, że napisze mi to w sms. Od lat jest to dla mojego syna najlepsza forma komunikowania trudnych sytuacji czy emocji. Ta noc zadecydowała o kolejnych dniach. Pomyślałam sobie wtedy, że gdybym dała upust emocjom i nie była wystarczająco uważna, konsekwencje braku tej uważności mogłyby być tragiczne. Zapomniałam, że obiecałam sobie w relacji z dziećmi, w trudnych sytuacjach, zamieniać się z nimi miejscami i patrzeć na siebie z ich pozycji. Na pewno, w momencie wejścia do jego pokoju, nie zobaczył wspierającej matki. Zdecydowanie zobaczył kogoś zupełnie innego.
W każdym razie przepłakałam całą noc. Osaczyła mnie bezradność, wszystkie moje wcześniejsze teorie legły w gruzach. Nie miałam doświadczenia i nie wiedziałam co robić. Nie dopuszczałam myśli, że to może być depresja, ale czekałam na jego sms. Napisał mi na drugi dzień o trzeciej w nocy.
Przez kolejne dni skupiłam się na wyszukiwaniu metod relaksacyjnych, ponieważ mój syn cierpiał również na ataki paniki o niesprecyzowanym podłożu. Ćwiczyliśmy więc oddech, dużo rozmawialiśmy, ale energii nie przybywało, a ataki były coraz częstsze. Doszło do tego, że spał z papierową torebką obok, na wypadek, gdyby atak zaskoczył go w nocy, bo noce były najgorsze. Skontaktowałam się z psychologiem i psychiatrą, wdrożyliśmy leczenie. To było w kwietniu. Mój świat się zmienił, straciłam poczucie bezpieczeństwa i pewność siebie. Bałam się. Ważyłam każde słowo, każdą moją reakcję, dzieci zajęły całą moją jaźń. Starszy syn zdawał maturę, potrzebował wsparcia psychicznego tak samo, jak młodszy. A ja musiałam być silna. Nocami czuwałam, bo nie mogłam zasnąć ze strachu o młodszego syna, w ciągu dnia starałam się obu dawać to, czego potrzebowali.
Od rodziców wymaga się siły, niezniszczalności, wyrozumiałości, miłości bez granic. Leki na depresję działają po kilku tygodniach, a przez ten czas, zanim zaczną działać jest jeszcze trudniej. Świadomość, że mierzymy się z tak straszną chorobą, odbierającą chęć życia, podstępną i rozlewającą się na każdego członka najbliższej rodziny, nie jest wcale łatwa. Rodzi ból, lęk, rozpacz, a jednocześnie motywuje do walki. Najpierw z samym sobą, z własnymi emocjami. Jak mam nauczyć dziecko radzenia sobie z emocjami, jeśli sama nie potrafię? Próbowałam więc na sobie wszelkich możliwych rozwiązań, starałam się nie poddawać wątpliwościom i nie pozwalałam odejść nadziei, gdy kolejne dni nie przynosiły zmian na lepsze.
Akceptowałam brak aktywności syna, co nie znaczy, że nie motywowałam go do niej. Ale nie denerwowałam się, gdy moje próby nie przynosiły efektu. Albo inaczej: starałam się nie denerwować. Gdy pochylimy się nad istotą depresji, podobnie jak pochylamy się nad zagadnieniem zespołu Aspergera, łatwiej jest zrozumieć zachowanie danej osoby i je zaakceptować. Trzeba też przyjąć, że zdrowienie z depresji to jest proces, często bardzo powolny.
Dużo zależy od najbliższych, od naszych postaw, od delikatności i uważności. To trochę tak, jak poruszanie się po sklepie z porcelaną.
Dziś jest dobrze. We wtorek mój syn wrócił do szkoły. Czuje stres, ale z drugiej strony radość, że odzyskał znane sobie życie, że ma wyzwania, którym może sprostać, że czuje się akceptowany i kochany. Niewątpliwie przez depresję poznaliśmy się jeszcze lepiej. Umiemy rozmawiać o emocjach i potrafimy złapać dystans. Mój syn wie, że jesteśmy tylko ludźmi, że ja również mogę mieć słabsze dni, ale mamy siebie nawzajem i kiedy stworzymy sobie odpowiednie warunki, to poradzimy sobie ze wszystkim.
Dziś mam świadomość i daję sobie do tego prawo, że raz jestem silna, raz słaba, nie jestem skałą, opoką, ani dzielną matką. Moją i mojej rodziny siłą jest miłość i akceptacja, uważność i otwartość. Dzięki temu dziś przepełnia mnie nadzieja, że nawet, jeśli znów spotka nas coś trudnego, to poradzimy sobie, bo jesteśmy razem.
Dedykuję ten tekst wszystkim rodzicom dzieci z depresją i dzielę się tą nadzieją, szczególnie z osobami zmagającymi się z bezradnością i strachem o jutro. Rozmawiajcie ze sobą o tych emocjach, szukajcie wsparcia w najbliższych, znajdźcie dla siebie psychologa. Samemu podnieść duży, ciężki kamień jest bardzo trudno, ale wyobraźcie sobie, że przychodzi Wam na pomoc rodzina, przyjaciele, psycholog. Żaden z nich nie jest siłaczem, ale każdy chce pomóc. Udaje się: wspólnie podnosicie ten kamień. Rodzic bez wsparcia często sam podupada na zdrowiu i nie jest w stanie pomóc swojemu dziecku. Nie musimy być siłaczami, cierpiętnikami. Musimy wiedzieć, że trzeba szukać pomocy i powinniśmy zacząć od siebie.