Jakiś czas temu na jednym ze spotkań biznesowych usłyszałam, że należy unikać wyrażenia „martwię się”, bo samo słowo „martwię” jest jakby martwą energią, ponieważ nie łączy się z żadnym działaniem. Lepiej użyć „troszczę się”. No i jak zaczęłam się nad tym zastanawiać, to stwierdziłam, że coś w tym jest. Oczywiście, nie zawsze takie zastąpienie jest możliwe, ale staram się robić to jak najczęściej.
Dlaczego o tym piszę? Zawsze martwimy się o nasze dzieci. W przypadku nastolatków, mam wrażenie, że to uczucie towarzyszy mi znacznie częściej, ponieważ więcej rzeczy dzieje się bez mojej kontroli i wpływu. Mam wrażenie, że moje dzieci odcinają pępowinę (i Bogu dzięki!), tyle że ja kurczowo ją trzymam i nie chcę puścić! W związku z powyższym nawet w rozmowie z nimi zaczęłam używać częściej „troszczę się” i chyba jest mi lepiej z tym zwrotem. Dla nich to również jest mniej obciążające.
Tymczasem mój As poprosił mnie o maseczkę przeciwsmogową.
– A będziesz ją nosił synku? – Zapytałam mając na uwadze jego fobię społeczną i wstydliwość, a tu jednak będzie się rzucał w oczy chcąc nie chcąc.
– No tak – odparł mój młodzieniec – co prawda nie wiem, jak to zrobić, żeby nie rzucać się oczy – przeczytał to chyba w moich myślach.
– Wybierzmy więc – powiedziałam otwierając komputer.
I Młody wybrał: jaskrawozieloną.
Już widzę, jak to nie rzuca się w oczy.
Ale nie będę się tym martwić, skoro on wybierał. W końcu wystarczy, że się zatroszczyłam i kupiłam maseczkę.